Przyjaciel wycenił naszą przyjaźń na 80 tysięcy. Napakował kieszenie kasą i zniknął z moimi marzeniami

Od lat wierzyłam, że nasza przyjaźń jest czymś wyjątkowym, niezniszczalnym. Razem z Tomkiem snuliśmy plany na przyszłość – biznes, który miał nas wyprowadzić na prostą, spełnić nasze marzenia. A potem… zniknął. Z kontem pełnym pieniędzy i nadziejami, które zbudowaliśmy razem…

Kiedy wydawało się, że straciłam wszystko, nagle przyszła do mnie wiadomość, która zmieniła moje spojrzenie na całą sytuację. To, co odkryłam, było kompletnie niewiarygodne…

Prawdziwy przyjaciel?

Tomek był kimś, komu ufałam bezgranicznie. Nasza przyjaźń przetrwała lata – od czasów szkoły średniej, przez studia, aż do dorosłego życia. Zawsze mogłam na niego liczyć, czy to w drobnych sprawach, czy poważniejszych problemach. Dlatego kiedy postanowiliśmy założyć wspólny biznes, nie miałam żadnych wątpliwości, że to właściwy krok. Wszystko wydawało się idealne – wizje, które snuliśmy, były pełne nadziei na lepszą przyszłość. Nasz plan? Otworzyć mały pensjonat nad morzem. Tomek był tym pomysłem zachwycony i często powtarzał, że to nasze marzenie w końcu się spełni.

Ale marzenia mają swoją cenę.

Pewnego dnia Tomek przyszedł do mnie z propozycją. Znaleźliśmy idealne miejsce na pensjonat, ale trzeba było szybko wpłacić zaliczkę – osiemdziesiąt tysięcy złotych. Oczywiście, nie miałam takich pieniędzy, ale Tomek obiecał, że pożyczy mi swoją część. „Zaufaj mi, to będzie świetna inwestycja” – przekonywał z uśmiechem. Zaufanie? Zawsze! Przecież to był mój najlepszy przyjaciel.

Kłótnia, która zmieniła wszystko

Pieniądze w końcu zebrałam – pożyczyłam od rodziny, sprzedałam kilka cennych rzeczy. Czułam ekscytację, że wkrótce nasz pensjonat stanie się rzeczywistością. Ale kilka dni po wpłaceniu zaliczki Tomek zaczął unikać rozmów. Najpierw były to wymówki – „jestem zajęty”, „nie mogę teraz rozmawiać”. Potem już nie odbierał telefonów wcale. Czułam narastający niepokój, więc pojechałam do niego osobiście.

Spotkanie z nim wcale nie było tym, czego oczekiwałam. Tomek zachowywał się dziwnie, jakby unikał mojego spojrzenia. Kiedy próbowałam dowiedzieć się, co się dzieje, wybuchła kłótnia. W końcu, w przypływie złości, wykrzyczał: „Nie rozumiesz, że to koniec?! Potrzebowałem tych pieniędzy dla siebie, nie dla żadnego pensjonatu!”. Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć, że osoba, której ufałam przez tyle lat, mogła zrobić coś takiego.

Zniknął… ale nie na długo

Tomek zniknął z mojego życia tak szybko, jak się pojawił. Zabierając ze sobą moje marzenia, moje pieniądze i wiarę w ludzi. Zgłosiłam sprawę na policję, ale byłam świadoma, że odzyskanie czegokolwiek graniczy z cudem. Przez wiele tygodni nie mogłam dojść do siebie. Każdy dzień był dla mnie walką – z poczuciem zdrady, straty i gniewu.

Jednak kilka miesięcy później, kiedy prawie zaczęłam godzić się z tym, że straciłam wszystko, dostałam wiadomość. Niewielki e-mail, bez podpisu, bez wyjaśnień. Jedynie krótka notka: „Sprawdź konto”.

Prawda, której się nie spodziewałam

W pierwszej chwili myślałam, że to żart. Jednak z czystej ciekawości zalogowałam się na swoje konto bankowe. I zamarłam. Była tam… cała suma. Osiemdziesiąt tysięcy złotych. Żadnych dodatkowych wyjaśnień, żadnej wiadomości. Nic.

Nie mogłam w to uwierzyć. Próbowałam skontaktować się z Tomkiem, ale jego telefon był wyłączony. Nie wiedziałam, co się stało, co zmusiło go do zwrotu tych pieniędzy, ale jedno było pewne – nasza przyjaźń była już przeszłością. Pieniądze wróciły, ale marzenia o pensjonacie nie.

A Wy, co sądzicie o tej historii? Jak byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!