Pewna pani wybrała się do Afryki na safari i zabrała ze sobą swojego pupila – pudelka. W trakcie wyprawy piesek wypadł z jeepa, czego nikt nie zauważył. Biegł za samochodem, biegł, biegł… ale nie dogonił.
Nagle słyszy gdzieś za sobą szelest i kątem oka dostrzega zbliżającego się lamparta. Zadrżał ze strachu, przed oczami przeleciało mu całe życie. Wtem jednak patrzy, a kawałek dalej w trawie leżą jakieś poobgryzane szczątki.
„Może nie wszystko stracone” – myśli pudelek i dopada do padliny.
Lampart wyłazi z krzaków, patrzy – a tam jakiś dziwaczny mały stwór coś zajada, ciamka, mlaska. Lampart już – już ma na niego skoczyć, ale słyszy jak stwór mruczy do siebie: „Mmmm… jaki smaczny ten lampart… rarytas… mięsko palce lizać… a kosteczki – co za rozkosz…”.
Lampart przeraził się i dał nura w krzaki. „Całe szczęście, że mnie nie widział ten mały diabeł, bo zeżarłby mnie jak dwa razy dwa” – myśli uciekając. Pudelek odetchnął, ale zauważył, że na drzewie siedzi małpa, która najwyraźniej obserwowała całą sytuację, bo minę ma zdziwioną.
Nagle małpa puszcza się biegiem za lampartem i wrzeszczy. „Oj, niedobrze” – myśli pudelek. „Ta cholerna małpa wszystko mu wygada. Co robić?”
Małpa faktycznie dopada lamparta i opowiada mu, jak to został wystrychnięty na dudka. Lampart wnerwił się strasznie. Kazał małpie wsiąść mu na grzbiet i wrócić ze sobą na polankę, żeby była świadkiem tego, jak rozprawi się z tym stworem.
Wracają, patrzą, a tam pudelek rozwalony na grzbiecie, dłubie w zębach pazurem i gada do siebie: „Gdzie do cholery ta małpa? Wysłałem ją po kolejnego lamparta, a ta cholera, nie wraca i nie wraca…”