Urabiam sobie ręce po łokcie, sprzątając po mężu-syfiarzu. Ale zamiast zrzędzić mu nad głową, postanowiłam dać mu lekcję, której długo nie zapomni…

Moje życie w domu z bałaganiarzem to nieustanna walka z piętrzącymi się stertami ubrań, brudnymi naczyniami i porozrzucanymi narzędziami. Codziennie biegam ze ścierką, tylko po to, żeby kolejnego dnia zaczynać od nowa… Tym razem jednak, zamiast znów brać się za sprzątanie po moim mężu, wpadłam na plan, który sprawi, że sam przeżyje swoje nawyki…

Jak to zwykle bywa, najpierw zaczęło się od drobnych sygnałów. Mąż niezbyt przejmował się moimi próbami poprawy porządku w naszym domu. Uznałam więc, że pora na lekcję, która dosadnie mu uzmysłowi, jak to jest mieszkać w chaosie, który sam tworzy…

Chaos w codziennym życiu

Nie pamiętam już, ile razy prosiłam, przypominałam i próbowałam nauczyć męża prostych zasad porządku. Codziennie, zanim jeszcze zacznę swoje zajęcia, musiałam przebijać się przez sterty jego porozrzucanych ubrań, pudełka po narzędziach, a nawet resztki jedzenia zostawione na stole. Z początku myślałam, że to kwestia przyzwyczajenia, że może trzeba dać mu czas. Ale po paru latach sytuacja zamiast się poprawić, tylko się pogarszała.

Było jak na filmie, gdzie bohaterka idzie przez salon, a pod jej nogami chrzęszczą rozrzucone chipsy, a po kanapie walają się kable, piloty i gazety. Każdego dnia czułam, jak złość narasta – czułam się jak służąca we własnym domu. I choć czasem mówiłam mu wprost, że muszę po nim sprzątać, on tylko uśmiechał się pobłażliwie i mówił: „No co, przecież to drobiazg”.

Plan, który miał zmienić wszystko

Postanowiłam, że tym razem to ja zaplanuję pewien „drobiazg”. Przestałam po nim sprzątać. Tak po prostu – zrezygnowałam z wieczornego układania jego ubrań, nie wycierałam blatu po jego przekąskach i co najważniejsze – nie odstawiałam brudnych kubków do zmywarki. Postanowiłam mu pokazać, jak to jest żyć w bałaganie.

Na początku mąż nawet nie zauważył. Podśmiewał się pod nosem, że mam w końcu czas dla siebie, że pewnie mnie to cieszy. Myślał, że to przejściowy kaprys. Ale gdy minął tydzień, a w kuchni zaczęły pojawiać się pozasychane talerze, a na półkach piętrzyć kubki z zaschniętymi resztkami kawy, mąż zaczął robić się niespokojny. Częściej krążył po mieszkaniu, widząc, że sterty rosną i nikt nie zamierza ich posprzątać.

Pierwsze oznaki zdenerwowania

Trzeciego tygodnia na środku pokoju stanęło coś, co wcześniej było stołem, ale teraz przypominało stos różnych rzeczy: od papierów i narzędzi, po skarpety i nieopłacone rachunki. Mąż zaczął rzucać ostre komentarze, że w domu panuje chaos i że to nie do zniesienia. Z zadowoleniem patrzyłam, jak zmienia się jego nastawienie, choć na początku starał się to zbywać żartem.

Wkrótce jednak atmosfera się zagęściła. Zamiast śmiechów przyszły pretensje. „Czemu nic nie sprzątasz?” – rzucił pewnego dnia z wyrzutem, kiedy przyszedł z pracy i usiadł na kanapie, znajdując obok niej zmięte gazety i talerze z resztkami obiadu. Udawałam, że tego nie słyszę, czekając, aż nerwy w nim sięgną zenitu.

Wielki finał – czas na lekcję!

Kiedy po miesiącu sytuacja w domu wymknęła się spod kontroli, a w kuchni nie było czystego kubka, w końcu doszło do eksplozji. Mąż nie wytrzymał – z całą stanowczością oświadczył, że „albo zaczynam sprzątać, albo on się wyprowadza, bo tak się żyć nie da”. W tej chwili, patrząc mu prosto w oczy, spokojnie wyjaśniłam, że przez ten czas żył dokładnie w takim chaosie, jaki sam stworzył. „To ty zostawiasz rzeczy wszędzie. Ja tylko przestałam po tobie sprzątać” – powiedziałam z zimną krwią, patrząc, jak powoli dociera do niego prawda.

Mąż zaniemówił. Przez dłuższą chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Zobaczyłam, że wszystko do niego dotarło. Wiedział, że nic więcej nie musi być powiedziane. Bez słowa sięgnął po ścierkę i zaczął układać pierwszą stertę rzeczy.

Czy wnioski zostały wyciągnięte?

Od tamtej pory, choć nie powiem, że z dnia na dzień mąż stał się pedantem, widzę, że zmienił swoje nawyki. Zdecydowanie stara się częściej po sobie sprzątać, a ja mam wrażenie, że nasz dom staje się choć trochę bardziej uporządkowany. Ta lekcja sprawiła, że zrozumiał, jak to jest, kiedy każda rzecz jest zostawiona „na później”.

A Wy, jak byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!