Myślałam, że nowy sąsiad jest uprzejmy, dopóki nie zaproponował mi „małej” przysługi. Mój jeden podpis na dokumencie zmienił wszystko….

Michał wprowadził się do sąsiedniego mieszkania pod koniec zeszłego roku. Był sympatyczny, uprzejmy, zawsze uśmiechnięty. Często widywałam go na klatce schodowej – mówił „dzień dobry” i pytał, jak mi idzie. Czasem pomagał mi z zakupami, innym razem zostawiał w skrzynce pocztę, którą listonosz przypadkowo dostarczył na jego adres. Nic nie wskazywało na to, że nasza relacja, która zaczynała się tak miło, przybierze zupełnie inny obrót.

Po kilku miesiącach Michał zapukał do moich drzwi z drobną prośbą.

– Witaj, mam do ciebie nietypową prośbę – zaczął, jak zawsze uprzejmie. – Staram się załatwić pewne formalności związane z moim mieszkaniem i potrzebuję podpisu sąsiada, żeby przyspieszyć sprawy urzędowe. To tylko potwierdzenie, że mieszkam tu od jakiegoś czasu i dobrze dogaduję się z sąsiadami. Możesz mi pomóc?

Dokument, który mi przedstawił, wyglądał na zwykłą formalność. Nie widziałam w tym nic podejrzanego. W końcu znam Michała już kilka miesięcy, wydaje się uczciwym człowiekiem. Zgodziłam się podpisać, uznając, że to niewielka przysługa. Nie miałam pojęcia, że wkrótce będę tego żałować.

 

Kłopoty zaczynają się po podpisie

Minęło kilka tygodni od podpisania dokumentu, kiedy zaczęłam otrzymywać dziwne telefony. Osoby z firm i instytucji, których nie znałam, zaczęły dzwonić do mnie w sprawach związanych z moim mieszkaniem. Pytali mnie o jakieś formalności, o których nie miałam pojęcia, a niektóre z rozmów dotyczyły nawet hipoteki. Zaskoczona i zdezorientowana, próbowałam dowiedzieć się, co się dzieje.

Kiedy skontaktowałam się z administracją budynku, dowiedziałam się, że Michał, po zdobyciu mojego podpisu, próbował złożyć wniosek dotyczący zmiany warunków najmu w swojej nieruchomości. Mój podpis miał być formą referencji sąsiedzkiej, potwierdzeniem dobrego sąsiedztwa. Nie przewidziałam jednak, że Michał wykorzysta to w bardziej skomplikowany sposób.

Próba wykorzystania mojej niewiedzy

Okazało się, że Michał próbował zmienić warunki najmu i przekształcić swoje mieszkanie w lokal usługowy, co wiązało się z dodatkowymi kosztami i formalnościami prawnymi. Mój podpis, który miał być tylko zwykłą przysługą, był w rzeczywistości kluczowy dla jego wniosku, a fakt, że byłam jedynym sąsiadem, który wyraził na to zgodę, dawał mu podstawę do działania.

Byłam wściekła. Michał nigdy nie wspomniał, że chodzi o coś więcej niż zwykłe potwierdzenie, że jesteśmy dobrymi sąsiadami. W rzeczywistości mój podpis umożliwił mu rozpoczęcie procesu, który mógł doprowadzić do zmian w moim otoczeniu, a może nawet zakłócić mój spokój.

Konfrontacja i wyjaśnienia

Nie mogłam tego tak zostawić. Postanowiłam porozmawiać z Michałem. Kiedy ponownie zapukał do moich drzwi, nie było już uśmiechu na mojej twarzy.

– Michał, co to ma być? O co chodzi z tymi zmianami w twoim mieszkaniu? Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy, kiedy prosiłeś o podpis? – zapytałam, starając się zachować spokój, choć wewnątrz aż kipiałam z gniewu.

Michał wyraźnie się zmieszał. Próbował tłumaczyć się, że to tylko formalność, że chciał przyspieszyć pewne sprawy i że „nikt nie miał na tym ucierpieć”. Ale dla mnie to było niewystarczające. Zostałam wciągnięta w coś, o czym nie miałam pojęcia, i gdyby nie moje szybkie działanie, mogłoby to mieć negatywne konsekwencje dla mojej własności i komfortu życia.

Na szczęście udało się wyjść z sytuacji

Ostatecznie udało mi się wycofać mój podpis i zablokować działania Michała. Musiałam jednak zaangażować prawników i administrację, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i że nie grożą mi żadne dodatkowe konsekwencje. Michał próbował mnie przeprosić, ale nasza relacja nigdy już nie była taka sama.

Nauczka była bolesna, ale teraz wiem, że nie należy ufać nikomu na ślepo – nawet sąsiadowi, który wydaje się być najbardziej pomocnym człowiekiem na świecie.


Co wy byście zrobili na moim miejscu? Podzielcie się swoimi historiami w komentarzach na Facebooku!