Zasponsorowałem własnej żonie kochanka – ta flądra romansowała z instruktorem, którego opłacała z moich pieniędzy. Prawda wyszła na jaw w sposób, którego się nie spodziewała…

Po latach małżeństwa zacząłem zauważać, że moja żona zmienia się na moich oczach. Poświęcała więcej uwagi wyglądowi, znikając na długie godziny i twierdząc, że uczestniczy w „kursach fitness”. Oczywiście, chciałem ją wspierać i opłaciłem te zajęcia, wierząc, że to sposób na jej samorozwój…

Kiedy zaczęła nosić drogie perfumy, a na jej telefonie pojawiały się tajemnicze wiadomości, coś we mnie pękło. Postanowiłem dowiedzieć się prawdy, a to, co odkryłem, przewróciło moje życie do góry nogami…

Początek podejrzeń

Byliśmy razem od ponad dekady. Zawsze miałem wrażenie, że znam moją żonę na wylot, ale w ostatnich miesiącach zaczęło się dziać coś dziwnego. Kasia zmieniła się nie do poznania. Zawsze miała talent do dbania o swój wygląd, ale teraz to weszło na zupełnie nowy poziom. Częściej wychodziła z domu, zapisując się na różne kursy i zajęcia. Najpierw myślałem, że to dobrze – miała swoje pasje, coś, co sprawiało jej przyjemność. A przecież to ja ją wspierałem, opłacając jej kursy, karnety i „specjalne sesje” z instruktorem, o których mówiła z wielkim entuzjazmem.

Tajemnicze wyjścia i „przypadkowe” wiadomości

Z czasem zaczęło mnie jednak coś niepokoić. Nie do końca potrafiłem powiedzieć co, ale to było jak cień, który wisiał nad nami. Kasia wracała późno, a gdy zapytałem, co tak długo robiła, zawsze miała przygotowaną odpowiedź. Pewnego razu zauważyłem też, jak wymienia się SMS-ami z kimś w tajemnicy. „To tylko koleżanka z kursu” – zapewniała, ale trudno było nie zauważyć, że uśmiech na jej twarzy był inny, kiedy pisała wiadomość.

Próbowałem to ignorować, nie chciałem być podejrzliwy. W końcu to ja opłacałem wszystko – karnety, drogie kosmetyki, a nawet ten „kurs jogi z prywatnym instruktorem”. Cieszyłem się, że mogę jej zapewnić luksusowy styl życia, którego potrzebowała. Ale czy naprawdę chodziło o rozwój?

Prawda wychodzi na jaw

Nadszedł dzień, który zmienił wszystko. Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle i zauważyłem, że Kasia gdzieś się wybiera. Na blacie kuchennym leżał jej telefon, więc postanowiłem sprawdzić, czy faktycznie rozmawia z tą „koleżanką”. W jednej z wiadomości zobaczyłem imię, które znałem z opowieści – instruktora, który prowadził dla niej prywatne zajęcia. Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zaczęły drżeć.

Kilka następnych dni spędziłem na obserwowaniu jej zachowań i śledzeniu historii rozmów. Okazało się, że regularnie spotykała się z tym człowiekiem poza siłownią. Widocznie kurs „rozwoju osobistego” miał znacznie szersze zastosowanie, niż mogłem przypuszczać. Kiedy miałem już pewność, że to nie są niewinne zajęcia sportowe, postanowiłem działać.

Zaskakująca konfrontacja

Następnego wieczoru przygotowałem jej kolację i czekałem, aż wróci z „sesji”. Kasia zjawiła się, jak zwykle w dobrym nastroju, ale kiedy zobaczyła, że czekam na nią, zmarszczyła brwi. Zapytałem wprost o instruktora, a ona zbladła. Nie spodziewała się, że wiem. Próbowała się wykręcać, ale miałem dowody – zdjęcia i wiadomości.

Wybuchła kłótnia, jakiej jeszcze nie przeżyłem. Kasia próbowała mnie przekonać, że to tylko chwila słabości, że nic wielkiego się nie wydarzyło. Ale to nie miało już znaczenia. Prawda była zbyt jasna i bolesna – opłacałem jej „kursy” i finansowałem jej romanse, kompletnie nieświadomy tego, co się dzieje. Wszystko, co dla niej robiłem, stało się teraz narzędziem jej zdrady.

Finalna decyzja i nieoczekiwany zwrot

Po tej rozmowie podjąłem decyzję. Nie mogłem dalej żyć w kłamstwie. To, że opłaciłem jej instruktora, z którym mnie zdradziła, było wystarczająco gorzkim doświadczeniem. Złożyłem pozew o rozwód i przysięgłem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś w taki sposób mnie oszukał.

A wy, jak postąpilibyście w mojej sytuacji? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!