Znosiłam, gdy mąż sprowadzał coraz to nowsze kochanki. Facet musi się wyszaleć. Jednak szala goryczy w końcu się przelała
Długo cierpliwie patrzyłam na wybryki mojego męża, wmawiając sobie, że „facet musi się wyszaleć”. Chciałam wierzyć, że jego „odskoki” to tylko przejściowa faza. Ale kiedy po raz kolejny przyprowadził kobietę do naszego domu, coś w środku mówiło mi, że to już za wiele…
Wtedy zobaczyłam ją – młodszą, pewną siebie kobietę, która bez skrępowania leżała na naszym łóżku. W tamtej chwili podjęłam decyzję, która zmieniła całe moje życie…
Cierpliwość, która przerosła mnie samą
Gdy poznałam Pawła, wydawał się ideałem. Miał to coś – urok, sposób bycia, który przyciągał ludzi jak magnes. Znaliśmy się już dłuższy czas, zanim zdecydowaliśmy się na ślub, więc myślałam, że dobrze wiem, z kim dzielę życie. Był odpowiedzialny, zaradny i szarmancki. Przynajmniej na początku.
Po kilku latach małżeństwa zaczęłam dostrzegać jego „słabość” do kobiet. Najpierw były to spojrzenia, niewinne żarty, a potem wyjścia „z kolegami”, które przeciągały się do rana. Ale nic nie mówiłam – w końcu każdy potrzebuje chwili wytchnienia. Wiedziałam, że Paweł nigdy nie był człowiekiem, który potrafił związać się na dobre i złe tylko z jedną kobietą. Czasem żartował nawet, że „facet musi się wyszaleć”. A ja? Zgodziłam się na to, usprawiedliwiając go przed samą sobą.
Nowa kochanka i pierwsze wątpliwości
Kiedy przyprowadził pierwszą kobietę do naszego domu, byłam w szoku. Ale przemilczałam to, nie chciałam robić awantur. Przecież mnie kochał, prawda? A ona była tylko „przygodą”. Z czasem przestałam zwracać uwagę na te „odskoki”, a moje życie toczyło się dalej – zajmowałam się dziećmi, domem, codziennością. Dopóki to było poza moim polem widzenia, mogłam znieść to wszystko. Czasami myślałam, że to moja „supermoc” – wytrzymałość ponad wszelką miarę.
Ale sprawy zaczęły się komplikować, gdy Paweł coraz częściej wprowadzał do domu inne kobiety. Zaczął się nimi niemal „szczycić” – jakby każda była trofeum zdobytym podczas polowania. Widziałam je w naszej kuchni, w salonie, a nawet – o zgrozo – na naszym tarasie. Traktowały dom jak swoje. W tamtej chwili coś zaczynało we mnie pękać.
Granica, której nie mogłam przekroczyć
Największy cios przyszedł pewnego sobotniego popołudnia. Wróciłam z zakupów i po wejściu do sypialni stanęłam jak wryta. Ona tam była – młodsza, pewna siebie, ubrana jedynie w jedwabną koszulę nocną. Leżała na moim łóżku, jakby była jego właścicielką. A Paweł? Siedział obok i uśmiechał się. W tamtej chwili przestałam słyszeć cokolwiek. Czułam, jak moje serce zamienia się w kamień, a jednocześnie coś we mnie się burzy.
– Czego ty ode mnie chcesz? – wyszeptałam, starając się zachować spokój, chociaż wewnętrznie czułam, że zaraz wybuchnę.
Paweł spojrzał na mnie z lekkim politowaniem. Jakby był pewien, że nic mu nie zrobię. Że zniosę kolejną zniewagę, tak jak znosiłam wszystkie poprzednie.
Ostateczna decyzja
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Leżałam w salonie na kanapie, patrząc na sufit. Zrozumiałam, że moje życie zamieniło się w więzienie, a jedyną osobą, która miała klucz do mojego wyzwolenia, byłam ja sama. Przestałam usprawiedliwiać Pawła. Zrozumiałam, że nic się nie zmieni, dopóki sama tego nie zmienię.
Rano zebrałam wszystkie jego rzeczy. Był zdumiony, kiedy powiedziałam, że to koniec. Próbował mnie przekonywać, że przecież „to tylko zabawa”, że „on mnie kocha”, ale tym razem nie uległam. Znalazłam w sobie siłę, której wcześniej nie znałam. To było moje wyzwolenie.