Mąż kpi ze mnie, bo latam na miotle w mieszkaniach przyjaciółek. Głupi uśmieszek mu zejdzie, gdy zobaczy mój portfel
Mój mąż od dawna nie mógł się powstrzymać od złośliwych komentarzy, kiedy dowiadywał się, że odwiedzam przyjaciółki i pomagam im w porządkach. Śmiał się pod nosem, nazywał mnie „wiedźmą na miotle”, a ja zawsze udawałam, że tego nie słyszę… Ale pewnego dnia, jego kpiny dosięgnęły szczytu i nie wytrzymałam…
Jego złośliwe komentarze to jedno, ale gdy pokazałam mu, co przyniosła mi ta pomoc… no cóż, jego miny nie zapomnę do końca życia. Nagle to ja stałam na wygranej pozycji i jego głupi uśmieszek zamienił się w coś zupełnie innego…
Mąż kpił, że latam na miotle
Marek zawsze uwielbiał ironizować na mój temat. Szczególnie, kiedy wychodziłam do przyjaciółek, żeby pomóc im w porządkach domowych. Mówił to z przekąsem: „No, idź tam, lataj na swojej miotle”. Z początku śmiałam się razem z nim, w końcu żart to żart. Ale z czasem jego komentarze stały się coraz bardziej kąśliwe i bolesne.
Ciągle przypominał mi, że poświęcam zbyt wiele czasu na „latanie” między domami koleżanek zamiast zająć się domem. Każde jego słowo brzmiało jak zarzut, że moje miejsce jest tylko w naszym mieszkaniu, a każdy wyjazd to strata czasu. Najbardziej irytował mnie ten jego uśmieszek – jakby mówił: „Zobaczysz, że twoje dobre serce kiedyś cię zgubi”. Nigdy nie doceniał tego, co robiłam dla innych. A ja naprawdę lubiłam pomagać. Moje przyjaciółki często potrzebowały wsparcia, a ja byłam gotowa zawsze podać rękę.
Cios za ciosem
Któregoś dnia, kiedy wróciłam z wizyty u Joli, Marek był bardziej złośliwy niż zwykle. „I co tam, wiedźmo? Uratowałaś dziś świat swoją miotłą?” – powiedział, nie patrząc nawet na mnie. Miałam tego dość. Zrobiłam dla innych więcej, niż on kiedykolwiek zrobił dla kogokolwiek poza sobą. Zaczęliśmy się kłócić.
– Dlaczego zawsze musisz kpić? – zapytałam w końcu, przerywając ciszę.
– Bo to, co robisz, jest głupie. Myślisz, że te twoje koleżaneczki naprawdę cię cenią? Jesteś dla nich służącą, a nie przyjaciółką – rzucił z irytacją.
Zabolało mnie to. Przecież Jola, Anka, Kasia – one zawsze mnie wspierały, tak samo jak ja wspierałam je. Nasze relacje były głębsze niż tylko sprzątanie domów. Ale Marek nie rozumiał. Albo po prostu nie chciał zrozumieć.
Mój plan
Postanowiłam nie kłócić się dalej. Zamiast tego zaczęłam działać. W końcu, jeśli on mnie nie docenia, może pokażę mu, że moje działania przynoszą więcej korzyści, niż mógłby się spodziewać. Założyłam małą firmę sprzątającą. Wszystko zaczęło się od moich przyjaciółek, ale wieść szybko się rozeszła. W ciągu kilku miesięcy miałam pełny grafik i zarobki, których Marek nawet nie mógł sobie wyobrazić.
Każdego dnia coraz bardziej zbliżałam się do momentu, w którym pokażę mu, jak bardzo się mylił. Jego kpiny przestały mi przeszkadzać, bo wiedziałam, że prawda wkrótce wyjdzie na jaw.
Prawda na stole
Kiedy któregoś wieczoru znów zaczął swoje uszczypliwości, postanowiłam zakończyć to raz na zawsze. Wyjęłam z torebki portfel, otworzyłam go i wyciągnęłam kilka plików banknotów.
– Wiesz, Marek, mówiłeś, że latam na miotle, że robię z siebie idiotkę. A teraz popatrz – powiedziałam, kładąc gotówkę na stole. – To jest efekt mojej „miotły”.
Marek patrzył na mnie zszokowany. Jego uśmieszek zniknął, zastąpiło go wyraźne zmieszanie. Widział, że nie tylko nie byłam głupią „wiedźmą”, ale stałam się niezależną, przedsiębiorczą kobietą. Jego kpiny okazały się bezpodstawne. Byłam dumna z siebie.
– Skąd to wszystko? – zapytał w końcu, nieco zdezorientowany.
– To moje zarobki. Z pracy, którą tak bardzo wyśmiewałeś. Mam więcej klientów niż mogłam sobie wyobrazić, a wszystko to dzięki moim przyjaciółkom, które zawsze doceniały to, co dla nich robiłam.
Marek był bez słów. Tym razem to ja mogłam się uśmiechnąć. W końcu przestał kpić.